Synek mój. Taki kochany, mądry i samodzielny, coraz bardziej uparty, upierdliwy i charakterny.
Co najmniej pięć razy dziennie mam ochotę wysłać go na księżyc, by chwilę później rozpływać się w zachwycie nad jego istnieniem. Głaskać po sztywnej czuprynce, która znów domaga się fryzjera, tulić kościste ciałko i poklepywać żartobliwie po dupci, na której nie nosi już pampersów, a majteczki ze Strażakiem Samem.
Z dnia na dzień rozumie i potrafi więcej, wytrwale walczy o swoją niezależność i testuje naszą cierpliwość, która co chwilę wydaje się być na wyczerpaniu, a mimo to wciąż jest.
Furia zmieszana z dumą – właśnie to uczucie towarzyszy mi teraz w stosunku do niego najczęściej. I jeszcze żal, że powoli przestaję być centrum jego świata i że do niektórych czynności jestem mu już zbędna. Bo on teraz wszystko chce SAM! I cholera, całkiem nieźle mu to wszystko wychodzi… Czy wspomniałam już o tym, że jestem z niego dumna?
I gdyby tylko zechciał zacząć już mówić po naszemu, to byłoby wszystkim o wiele prościej. Ja, jako mama rozumiem jego mowę, ale widzę, jak bardzo go to frustruje, kiedy inni nie wiedzą, o co mu chodzi. Zamyka się wtedy w sobie, złości lub zaczyna popisywać, byle tylko odwrócić uwagę od tej nieumiejętności.
A ja tak bardzo chciałabym móc wiedzieć, co dzieje się w tej małej główce, gdy nagle zastyga w bezruchu i spogląda gdzieś w dal swoimi pięknymi, dużymi oczami. Chciałabym móc zadać mu wówczas pytanie „o czym tak myślisz, synku?” i wreszcie uzyskać na nie odpowiedź… Naprawdę, nie mogę się tego doczekać!
A w jakim wieku zaczęły mówić Wasze dzieci?