- zdrowie i uroda
- 13 maja 2015
- 3
- 0
Głowa pełna strachów.

Zaczęło się, gdy byłam w piątym miesiącu ciąży z Alexem.
To była pierwsza noc, którą spędzałam sama w nowym domu. Nie znałam jeszcze jego odgłosów, dlatego każde, najcichsze nawet skrzypnięcie, budziło we mnie potworny strach i przerażenie. Leżałam w łóżku jak sparaliżowana, jedną ręką trzymałam na zaokrąglonym brzuchu, a w drugiej ściskałam telefon, którego usilnie starałam się nie użyć. Tłumaczyłam sobie, że nie ma się czego bać, że dom jest dobrze zamknięty, duchy nie istnieją i że naprawdę nie ma potrzeby ściągać Tomka z pracy, ani tym bardziej, dzwonić po kogoś ze znajomych. Zaparłam się w sobie i potraktowałam tę noc trochę jak chrzest bojowy, próbując utwierdzić się w przekonaniu, że jeśli ją przetrwam, to kolejne pójdą już z górki.
Tak się jednak nie stało.
Każda kolejna noc była bowiem gorsza od poprzedniej. Senne koszmary nakładały mi się na rzeczywistość, budziłam się zawsze w tym samym momencie, a potem leżałam napięta ze strachu i wpatrywałam się w kierunku drzwi od sypialni, czekając aż ktoś lub coś je otworzy. Bo byłam przekonana, że tak będzie! Przecież wyraźnie słyszałam skrzypienie schodów, a tuż po nim przeraźliwy zgrzyt klamki ustępującej pod naporem nieznanej mi siły. Leżałam i czekałam, wstrząsana spazmami płaczu, bo nie dane mi będzie urodzić i zobaczyć swojego synka, który tak żywo rozbija mi się właśnie po brzuchu. Za chwilę na pewno zginiemy obydwoje i jedyne czego wtedy pragnęłam, to by stało się to już! zaraz! teraz!, by znikło wreszcie to okropne, paraliżujące i doprowadzające mnie na skraj wytrzymałości psychicznej napięcie! Nie ma nic gorszego, niż przekonanie, że czekasz na nieuniknione…
Trwało to jakiś miesiąc.
Bywały noce, które przeleżałam z otwartymi oczami nie pisnąwszy nawet słówka i zasypiałam wyczerpana dopiero nad ranem, gdy słyszałam sąsiadkę wyjeżdżającą do pracy. Innym razem, nie wytrzymywałam napięcia i zrywałam się z łóżka krzycząc i w przypływie desperackiej odwagi robiłam obchód całego domu, żeby później bać się wejść do sypialni, bo zapewne ten ktoś lub coś schował się za rogiem i wszedł do niej, gdy ja byłam na dole. Szłam wówczas do pokoju, w którym trzymałam swoje dwie szczurzyce, wyjmowałam je z klatki i dopiero czując na sobie ich cieplutkie, miękkie futerka, uspokajałam się i otrząsałam z resztek strachu. Przecież co, jak co, ale szczury pierwsze wyczułyby zagrożenie i na pewno nie hasałyby tak wesoło, gdyby czaiło się ono tuż obok, czyż nie?
„Szczuroterapia”
I właśnie podczas jednej z takich wizyt w szczurzym pokoju, wpadłam na pomysł, by przenosić je na noc do swojej sypialni. Od tamtej pory, gdy tylko za Tomkiem zamykały się drzwi, brałam klatkę z dziewczynkami pod pachę i kładłam ją na szafce obok naszego łóżka. Cholery co noc goniły się i robiły przemeblowania, a rumor przy tym był tak ogromny, że nie mogły mnie dojść już żadne inne odgłosy. Czasami budziłam się jeszcze w środku tego samego koszmaru, ale wystarczyło bym wyciągnęła rękę i pogłaskała dwa małe noski wytknięte przez pręty, by odzyskać poczucie rzeczywistości i zasnąć ponownie, a nawet bez strachu (choć ze szczurami w kieszeniach szlafroka) udać się do toalety.
Co by było gdyby.
Nie wiem, jak potoczyłyby się dalsze losy tej historii, gdyby nie pomysł ze szczurami i fakt, że w ogóle wypalił. W ciągu dnia, przeżycia te traciły na sile, a nawet delikatnie mnie śmieszyły, dlatego poza zdawkową informacją, że trochę boję się zostawać w nocy sama, nikomu nic o nich nie mówiłam. Nawet teraz, po równo trzech latach od tych wydarzeń, ciężko jest mi o tym opowiedzieć w sposób zrozumiały. No bo jak wytłumaczyć to, że wiedziałam, że nic mi nie grozi, a mimo to za każdym razem dawałam ponieść się fali strachu i uczucia odrealnienia, a wszystko co notowały moje zmysły, wydawało się być prawdziwe? Z perspektywy doświadczenia i czasu, wiem, że tylko szczęśliwym zbiegiem okoliczności poradziłam sobie sama tam, gdzie konieczna była pomoc lekarza. Tego od głowy.
Nie wstydź się szukać pomocy.
Dlatego, jeśli miewasz wrażenie, że rzeczywistość wymyka Ci się spod kontroli, lub że nie radzisz sobie z niektórymi problemami, nie wahaj się skorzystać z pomocy specjalisty. Nerwice, fobie, lęki, psychozy, depresje… Nasz obecny styl życia sprawił, że na któreś z tych zaburzeń psychicznych cierpi niemal połowa populacji! Czy to oznacza, że co druga osoba klasyfikuje się do pokoju bez klamek? No przecież, że nie!
Niestety, u większości z nas wciąż panuje przekonanie, że wizyta u psychiatry, psychoterapeuty lub psychologa równa się byciu świrem i wiąże z odczuwaniem dyskomfortu bądź wstydu nie tylko przez samego pacjenta, ale również przez jego rodzinę i bliskich . Tymczasem, w temacie zaburzeń psychicznych nie ma nic, czego powinniśmy się wstydzić, a wszelkie próby znalezienia faktycznego podłuża swoich problemów i szukanie pomocy, są czymś naturalnym, a nawet koniecznym, na drodze do pomyślnego ich rozwiązania.
Inspiracją do podzielenia się swoją historią był tekst Szalonookiej, przy czym to jeszcze nie wszystko, o czym chciałam Wam w tym temacie napisać. W zanadrzu mam jeszcze dwie historie (jedna własna, druga przyjaciółki), które chciałabym tu przytoczyć, ale potrzebuję troszkę więcej zdrowia i czasu, żeby moc odpowiednio ubrać je w słowa. Stay tuned :*