
Teraz, kiedy jest już po wszystkim, kiedy całe to zamieszanie związane z Halloween i Dniem Wszystkich Świętych minęło, mogę napisać jak wyglądało to u nas.
Halloween.
Gdy tylko zaczęło się ściemniać, przebraliśmy się w kupione na ostatnią chwilę stroje i z hasłem „cukierek albo psikus” ruszyliśmy na obchód po domach naszych znajomych.
Radości było co nie miara. Ci, których udało nam się zastać w domu, prawie sikali ze śmiechu na nasz widok. My z Tomkiem śmialiśmy się za każdym razem, gdy na siebie spojrzeliśmy, a Alex był wręcz zachwycony całokształtem tej zabawy i wypełniającym się cukierkami wiaderkiem. Nawet dyńce Milence udzielił się ten radosny nastrój, bo ciągle zacieszała do nas z wózka. Choć ona to zawsze wesoła jest.
Wszystkich Świętych
Będąc na emigracji, nie sposób jest obchodzić tego święta w sposób należyty.
Jednak gdybym była w Krakowie, to wybrałabym się na groby swoich bliskich wieczorem, kiedy to na cmentarzu panuje już względny spokój a miliony palących się zniczy tworzą atmosferę sprzyjającą zadumie i refleksji.
W ciągu dnia jest to niewykonalne.
1 listopada to również dzień urodzin mojego męża. Trochę słabo mieć urodziny w takie święto, ale to jeszcze nie powód by wcale ich nie obchodzić. W tym roku świętowaliśmy je tylko we dwoje, kiedy dzieciaczki słodko już spały.
***
Jak co roku, od kiedy jestem w Anglii, dostałam też dwie wiadomości.
Wczoraj – „(…) Dziś jak co roku byliśmy na grobach naszych bliskich. Oczywiście nie zapomnieliśmy o babci K i Twojej mamie (…)”
Dziś – „(…) Byliśmy wczoraj na Rakowicach, zapaliliśmy świeczkę od nas i od Ciebie (…)”
Bo właśnie takie gesty są miarą prawdziwej przyjaźni. Tej mimo wszystko i na całe życie. Dziękuję :*