Przeglądam sobie te moje lutowe Instagramy i widzę, że ani razu nie wrzuciłam zdjęcia zdrowego fit jedzonka (faworki smażone na oleju kokosowym się nie liczą) i gdyby nie dwa lustrzane selfie z siłowni i jedna dywanówka na macie, to można by pomyśleć, że straciłam już zapał i odpuściłam sobie ćwiczenia i dietę…
Ale na szczęście tak nie jest. Dziś waga wskazała mi 56,7 kg, czyli dokładnie tyle, co przed zajściem w ciążę z Alexem. Dostałam jeszcze większego motywacyjnego kopa (w momencie gdy to czytasz, prawdopodobnie gibam się na zumbie) i za prawdę powiadam Wam, że na roczku Milenki to będę niezła szprycha 😀
A tak poza tym, to wiadomo. Selfie przed oknem, dzieciaczki w kilku odsłonach, matka pomykająca w szlafroku i syf w salonie 😉
A jak tam u Was? Jeśli też lansujecie się na Instagramie, to zostawcie swoje nicki w komentarzach.
Mnia (tak mówi Alex, gdy wysyła buziaka) :*