„Jak było na urlopie?”
Pytają mnie co po chwila, a ja zamiast uśmiechać się i mówić że dobrze, mam ochotę krzyczeć, że… nijak ku**a! Zwyczajnie, bez szału, dupy nie urwało, a na kilka dni przed powrotem, marzyłam żeby było już po nim. Teoretycznie wszystko było super. Bo i pogodę trafiliśmy, i w swoim domu przecież byliśmy, i dziadków do pomocy przy dzieciakach mieliśmy i obiad pod nos podany… Ale jak tu wypocząć i się zrelaksować, kiedy
internet jest tylko w połowie domu
i to tej należącej do teściów. Żeby z niego skorzystać, trzeba siedzieć po ich stronie, a to z kolei, równa się wystawieniu na obstrzał już w pierwszy dzień i konieczność grzecznego (w miarę możliwości) odpowiadania na pytania typu „Czego ty tam ciągle szukasz w tym telefonie”, „Od tego internetu to już Ci się całkiem w głowie przewróci”, „Ale po co Ci to całe pisanie, mało masz innych zajęć?” …
Odpuściłam więc pisanie i ograniczyłam swój czas spędzany w mediach społecznościowych, (mimo iż plany miałam zupełnie odwrotne), a zamiast tego wzięłam się za czytanie odkładanej od dawna lektury. W sumie też spoko, pomyślałam. Ale nie! Bo okazuje się, że…
czytanie to strata czasu
„Jak nie pisze, to czyta. Naprawdę, nie szkoda Ci na to czasu?”, „No i o czym tak tam czytasz, opowiedz?”, „Myślisz, że od książek będziesz mądrzejsza?”, „Zostaw tą książkę i choć z nami posiedzieć. Fajny program w telewizji leci, Chłopaki do wzięcia…”
Po którymś z kolei takim tekście, wzięłam rozbieg i przywaliłam głową w ścianę. Działową. Nie bolało, bo zrobiłam to tylko w wyobraźni, ale za to ulga, którą poczułam była jak najbardziej realna. Niestety, trwała ona tylko parę godzin, bo już nazajutrz poczułam niesamowitą potrzebę wyrwania się z poza terenu domostwa. Dzieciaki również wydawały się być już znudzone i lekko skołowane (a przez to marudne i bardziej dokuczliwe), więc zaproponowałam Tomkowi, żebyśmy wyszli na spacer, lub przejechali się do najbliższego miasta. Myślicie, że się udało?
A Ciebie gdzie znowu nosi!?
„Taki duży ogród, a spacerów Ci się zachciewa!”, „Gdzie te dzieci chcesz targać, nie szkoda Ci urlopu na takie jeżdżenie?”, „Jak już musisz, to jedź sama, albo weź sobie Alexa…”
No więc brałam i jechałam, z Alexem lub sama, a potem wysłuchiwałam pretensji od Tomka, że go samego (a babcia to co!?) z dziećmi zostawiam. No i jeszcze ten
brak własnej kuchni
i konieczność stołowania się u teściowej. Niby fajnie, bo nie musiałam stać przy garach i w dodatku smacznie, bo z mamy kucharka jest zacna, ale ile można wpierdzielać ziemniaki (przepraszam, PYRY!) polane tłuszczem z usmażonego miejsca i to w dodatku w hurtowych ilościach!? Moja dieta jest zdecydowanie bardziej lekka, kolorowa i urozmaicona, takie dania jak u niej na co dzień, to ja raz w tygodniu, zazwyczaj w niedzielę serwuję! I jeszcze to świeżutkie, chrupiące białe pieczywko na śniadanie i te trzy kawki dziennie i papieroski do tej kawki i jeszcze wieczorkiem piwko i papierosek do piwka… Taki tryb życia zdecydowanie mi nie służy! Czułam się ociężała i zupełnie bez sił i niemal natychmiast odbiło się to na wyglądzie mojego brzucha. „O matko! jak mi brzuch urósł” – krzyknęłam pewnego razu, gdy zobaczyłam się w odbiciu szyby w samym stroju kąpielowym.
„A co ty myślisz, że zawsze będziesz szczupła?”
zapytała z politowaniem teściowa. „Masz dwójkę dzieci i męża, jak ty byś chciała wyglądać?”, „Weź nie przesadzaj, są grubsze od ciebie i tak nie narzekają!” , „Im jest się starszym, tym trudniej jest wagę utrzymać. Pogódź się z tym!”
No cóż… Z czym, jak z czym, ale z głupimi usprawiedliwieniami dla bycia obwisłą i grubą, to ja się godzić nie będę. To, że złapałam męża i urodziłam mu dzieci, nie zwalnia mnie z dbania o swój wygląd! No nie i już!
Jestem inna.
Przytoczone sytuacje uświadamiają mi, jak bardzo różnie się od rodziny mojego męża. Moi teściowie to dobrzy, uczciwi i pracowici ludzie, którzy twardo stąpają po ziemi i nade wszystko cenią sobie stabilność i porządek. Ja jestem zupełnie inna. Jestem chodzącym chaosem, żądnym ciągłego doświadczania skrajnych emocji, uczenia się nowych rzeczy oraz życia tu i teraz. Nie jestem niewolnicą domowych obowiązków, nie przekładam bycia perfekcyjną panią domu nad swoje własne (oraz dzieci) potrzeby i przede wszystkim, nie przejmuję się tym, co ludzie powiedzą. Czasami chciałabym być bardziej poukładana, mieć porządek w domu (i w głowie!) i zwyczajnie przysiąść na dupie. Pieprzyć blogowanie, pieprzyć czytanie, pieprzyć marzenia o wydaniu własnej książki oraz wizję bycia aktywną i atrakcyjną aż do późnej starości. Pieprzyć przeżywanie drugiego dzieciństwa u boku moich dzieci, na rzecz bycia stateczną realistką, która bardziej wierzy w wygraną w totka, niż w to, że jej dziecięce marzenia mogą się spełnić. Czasami wydaje mi się, że tak byłoby lepiej i prościej, i że fajnie byłoby nie odczuwać potrzeby robienia czegoś więcej, niż życia spokojnie, według utartych schematów. Tylko czy to wciąż byłoby życie, czy może już tylko egzystencja?
No, ale żeby nie było, że ja tu tylko narzekam, to napiszę też o tym, co sprawiło mi radość.
Dziadkowie
czyli moi wspomniani już wcześniej teściowie. Mimo iż mamy różne systemy wartości i reprezentujemy zupełnie odmienny światopogląd, to w roli dziadków nie mają sobie równych. Posadzą na kolanach, setny raz obejrzą tą samą książeczkę, położą podusię pod dupkę i kocyk na trawie, zetrą jabłuszko, wystudzą herbatkę, wmuszą trochę nadprogramowego jedzonka, przybiegną z cieplejszym ubraniem, bo słońce już zaszło i uchronią przed milionem potencjalnych niebezpieczeństw, które czyhają na ich wnuki. To nic, że niektóre z tych zachowania ogromnie mnie irytują (i że cierpliwości do Alexa starczyło im tylko na parę dni), dziadkowie są po to, żeby kochać, chronić i dogadzać, a oni naprawdę robią to dobrze.
Wyjazd do Krakowa
Nie mogłabym o nim nie wspomnieć! Trzydniowy wyjazd na stare śmieci z jednym tylko dzieckiem, był dla mnie niczym urlop na urlopie. Co prawda nie zobaczyłam się ze wszystkimi, z którymi chciałam i na dodatek nie wszyscy, z którymi się zobaczyłam, stanęli za wysokości zadania, ale i tak spędziłam sporo miłych chwil w towarzystwie osób, które znają mnie od wieków i przed którymi nie muszę się niczego wstydzić, ani udawać. To właśnie dla nich, moich przyjaciół i rodziny, warto było utrudzić się zarówno w podróży jak i na miejscu.
Jest jeszcze jedna sprawa związana z moim wyjazdem do rodzinnego miasta, ale ona wciąż pozostaje niezałatwiona. Nie mogłam, no naprawdę nie byłam w stanie przemóc się i odwiedzić grobu mojej ukochanej prababci, która zmarła na miesiąc przed tym, jak urodziłam Alexa. Może to dziwne, bo przecież wiedziałam że umarła jeszcze zanim mnie o tym poinformowano (śniła mi się), ale ponieważ wciąż nie odczytałam jej danych z płyty nagrobnej i wciąż nie zobaczyłam zdjęcia jej twarzy, tuż obok wizerunku mojej mamy, to wydaje mi się, że babcia wciąż żyje. Być może jest tak dlatego, że nie ma dnia, bym o niej nie wspomniała i ciepło nie pomyślała, być może prawdą jest, że człowiek żyje tak długo, jak długo żyje pamięć o nim, być może wizyta na cmentarzu tak naprawdę niczego by nie zmieniła, ale gdzieś w podświadomości kołacze mi się myśl, że gdybym tam poszła, to pękłoby mi serce…
.
I to tyle, jeśli chodzi o nasz urlop. Gdyby nie to, że pisałam ten post od kilku dni, to pewnie zapomniałabym nawet, że na nim byłam. Byle do piątku!!! 😉
.