Piszę ten post z powiekami na zapałkach. Ostatnia noc nie należała do w pełni przespanych, a i dzisiejsza zapowiada się być ciężką. Milenka budzi się co po chwilę, domagając cycusia albo noszenia na rękach. Jestem zmęczona, śpiąca i na dodatek przeziębiona (podobnie zresztą jak ona), a mimo to nie potrafię się na nią gniewać.
Przy Alexie nie miałam w sobie tyle luzu i cierpliwości. To, co teraz wzrusza mnie i rozczula, powodowało wtedy chwilową frustrację i poczucie ubezwłasnowolnienia. Wściekałam się, że nie mogę zrobić czegoś tak, jak zaplanowałam, jednocześnie zapominając o tym, że najważniejsza chwila to ta, która trwa obecnie. Na szczęście, szybko to zrozumiałam i teraz delektuję się każdą sekundą, w której jestem im jeszcze niezbędna.
Czyli wcale nie aż tak często, bo nie licząc dni gorszego samopoczucia fizycznego (choroba, ząbkowanie), Milenka jest niemal bezproblemowym i naprawdę bardzo pogodnym dzieckiem. Mało płacze, często się śmieje, potrafi na dłuższy czas zająć się sobą i łatwo dostosowuje się do danej sytuacji.
W wieku 10 miesięcy zasuwa już na czworaka jak mały rajdowiec, wstaje przy wszystkim, czego da się uchwycić, próbuje wdrapać się na schody i choć wciąż jest głównie na piersi, to bardzo dobrze radzi sobie z samodzielnym jedzeniem i chwytaniem pokarmów. Od czasów pierwszego ząbkowania jest bezsmoczkowa, aktualnie ma obie dolne jedynki i lewą górną dwójkę, którymi gryzie jak mała fretka. Potrafi bić brawo i przybić piątkę, reaguje na zawołanie i proste polecenia, odnajduje schowane przedmioty oraz mówi MAMA i DADA. Zapatrzona w starszego brata, podpuszcza go i dopinguje do rozrabiania, dzielnie znosząc różnego rodzaju zaczepki, gdy trochę go w tych popisach poniesie…
Jest naszym małym, słodkim promyczkiem. Jest po prostu idealna! <3