Miniony weekend, który spędziłam na See Bloggers, był jedną z najbardziej szalonych i niesamowitych przygód, w jakiej dane mi było wziąć udział, od kiedy zostałam mamą.
Dwa dni inspirowania się i chłonięcia wiedzy.
Dwa dni poznawania nowych ludzi.
Dwa dni w towarzystwie osób, o podobnych zajawkach.
Dwa dni bez męża i dzieci!!!
Szok! Niedowierzanie! ROZPUSTAAA!
Ale żeby móc się tym wszystkim nacieszyć, musiałam najpierw najeść się trochę nerwów i strachu, of kors. A było to tak…
Podróż do Gdyni.
Moja podróż do Gdyni rozpoczęła się na stacji kolejowej w Rugby, gdzie o godzinie 16:12 wsiadłam w pociąg linii London Midland i udałam się nim do Northampton.
Jakieś pół godziny później, wsiadałam już do taksówki, która zabrała mnie na przystanek autobusowy, z którego o godzinie 17:20 odchodzić miał autobus (National Express) na lotnisko w Luton.
Piszę „miał”, ponieważ w rzeczywistości pojawił się dopiero o 18:45. Teoretycznie, nie miałam już po co do niego wsiadać, bo lot o 20:30, a na lotnisko jedzie się stamtąd 1,5h, no ale odmówiłam krótką modlitwę o opóźnieni lotu i zostawiając wszystko w rękach losu, zajęłam swoje miejsce.
Deszcz nie przestawał padać, na autostradzie zaczęły tworzyć się korki, a mój początkowy optymizm ustąpił miejsca rozpaczy. „Nie zdążę k***a, no nie zdążę” – prawie płakałam mężowi do telefonu, a kiedy się rozłączyliśmy, spojrzałam jeszcze raz na stronę lotniska i wybuchnęłam niepohamowaną radością. „Opóźniony! Mój lot jest opóźniony!” – wykrzyknęłam entuzjastycznie, a cały autobus zaczął cieszyć się razem ze mną, wiwatując i bijąc brawo.
Udało się! Samolot wystartował z 35 minutowym opóźnieniem, ale za to ze mną na pokładzie. Co prawda, nie zdążyłam nadać torby do luku bagażowego i musiałam wtaszczyć ją na pokład samolotu, ale nikt nie robił mi z tego powodu problemów i nie kazał za nią dopłacać, więc zrobiłam to z uśmiechem na ustach.
Z lotniska odebrał mnie tata kolegi i o godzinie 02 w nocy byłam już w hotelowym pokoju, gdzie po zrobieniu pamiątkowego selfie, wzięłam szybki prysznic i położyłam się spać.
See Bloggers – prelekcje i panele dyskusyjne.
Mając na uwadze fakt, że większość z Was nie „siedzi” w blogosferze i nie jara się ludźmi, którzy są jej prekursorami, postanowiłam wrzucić tu jedynie ich zdjęcia i choć możliwość wysłuchania ich na żywo była dla mnie niezwykłym przeżyciem, odpuszczę sobie opisy poszczególnych wystąpień.
Kto rozpoznaje te twarze? A to zaledwie garstka tych, którzy w profesjonalny, ale łatwo przyswajalny sposób, dzielili się z nami swoimi poglądami, doświadczeniem i wiedzą.
See Bloggers – impreza integracyjna
Ach, co to była za impreza! Dla mnie, wypuszczonej po trzech latach siedzenia w domu mamuśki, miała ona nierzeczywisty wręcz wymiar. Na kilka godzin przestałam być głównie mamą i żoną, a stałam się beztroską, wciąż młodą i atrakcyjną kobietą, która ubrana w w kwiecistą sukienkę, świetnie bawi się w towarzystwie nowo poznanych osób. Piłam, tańczyłam, śmiałam się, a nawet trochę flirtowałam, przy czym ani razu nie zapomniałam o tym, żeby co jakiś czas poprawić grzywkę prawą dłonią i machnąć swojemu rozmówcy obrączką przed oczami 😉
Być może jest to stwierdzenie trochę na wyrost, ale wydaje mi się, że najlepiej bawiącą się grupą były właśnie blogerki ze strefy parentingowej. Ale ponieważ „co było na See Bloggers, zostaje na See Bloggers” , nie przytoczę tu żadnych dowodów na potwierdzenie tej tezy. Musicie uwierzyć mi na słowo 😀
See Bloggers – wrażenia ogólne.
To była pierwsza blogerska impreza, w jakiej dane mi było uczestniczyć i jestem absolutnie zachwycona każdym jej aspektem. Fantastyczne miejsce, świetna organizacja, genialny dobór gości i prelegentów, podział na strefy tematyczne i wiele atrakcji od sponsorów. Wszystko przebiegało sprawnie i bez zarzutów, więc nawet jeśli zdarzyły się jakieś wpadki, to nie jestem w stanie ich sobie przypomnieć. Organizatorzy zasłużyli na naprawdę wielkie brawa!
Jednak…
Najcenniejszym doświadczeniem, które wywiozłam z See Bloggers, była możliwość poznania osób, które regularnie czytam i z którymi niejako się utożsamiam, oraz przekonanie się, że wizerunek, który kreują w sieci nie odbiega zbytnio od rzeczywistości. Takie spostrzeżenia naprawdę przywracają wiarę w ludzi internetu, oraz w to, że bez względu na poziom popularności, najważniejsze jest to, żeby nigdy nie przestać być po prostu sobą.
Buziaki :*