Pogoda była dziś iście bajeczna. Prawie bezchmurne niebo, słońce i przyjemny, lekki wietrzyk… Ostatnie tchnienie lata.
Pobliskie place zabaw zaroiły się od rodziców z dziećmi. Mamy wygrzewały się na ławeczkach, tatusiowie kopali w piłkę, a z pod każdego wózka wystawały wepchnięte w kosz na zakupy kurtki. Niesamowite! Bo jeszcze wczoraj nie było tu przecież nikogo.
No ale wczoraj nie było też słońca i bezchmurnego nieba, a chłodny wiatr kołtunił włosy.
Nie rozumiem tego zjawiska. I jednocześnie chyba nawet podziwiam te mamy, które nie wychodząc ze swoimi pociechami przez kilka dni z rzędu, są wciąż w dobrej kondycji psychicznej. Dla mnie spacer jest jak droga na skróty przez macierzyństwo. Nie muszę zastanawiać się czym kreatywnie zająć swoje maluchy, jak połączyć drzemkę Milenki z potrzebą wyszalenia się przez Alexa, ani jak zaspokoić ich ciekawość świata bez ciągłych upomnień i zakazów. Po prostu pakuję jedno do wózka, drugie na przystawkę i wychodzimy. Codziennie, bez względu na pogodę (nie licząc prawdziwych anomalii), minimum ten jeden spacer jest wręcz obowiązkowy. A zazwyczaj jest ich trzy.
Ciekawa jestem, jak wygląda to u Was? Jak bardzo musi padać / wiać / być zimno / etc., żeby nie wyjść z dzieckiem na spacer? Jak organizujecie mu wówczas czas? Jakie prochy wtedy bierzecie, lub czym się znieczulacie by jakoś przetrwać? 😉