- lifestyle
- zdrowie i uroda
- 22 stycznia 2015
- 8
- 0
Wracając do formy po drugiej ciąży.
Nie jest to metamorfoza na miarę wyznawczyń Ewy Chodakowskiej, nie schudłam 25 kg i nie straciłam w sumie 100 cm w obwodach, ale i tak jestem dumna z tego, co udało mi się już osiągnąć.
Idąc do porodu ważyłam 76 kg, w dzień po porodzie 69 kg, a po sześciu tygodniach połogu 64.5 kg. I na tym koniec. Przez następne dwa tygodnie codziennie stawałam na wagę sprawdzając, czy aby karmienie piersią nie odchudzi mnie samo, ale podobnie jak po urodzeniu Alexa, szybko pozbyłam się złudnych nadziei. Być może faktycznie istnieją kobiety, które chudną bo karmią, ale ja nie należę do grona wybranych. Wręcz przeciwnie, wysoki poziom prolaktyny towarzyszący laktacji sprawia, ze jeszcze ciężej jest mi sie pozbyc nadprogramowych kilogramów i zapasów energii w postaci tluszczyku na udach.
Ponizsze zdjecie pochodzi z koncówki lipca i zrobione zostalo w dwa miesiace po porodzie, tydzien po tym, jak zaczelam troche bardziej pilnowac tego co jem oraz wiecej spacerowac. Waga – 64 kg.
Jakieś trzy tygodnie później, waga wskazała mi raptem 0,5 kg mniej. Nie obraziłam się, ale przestałam francy ufać i żeby mieć inny punkt odniesienia, dokonałam stosownych pomiarów oraz zdjęć.
talia – 86 cm
brzuch – 93 cm
biodra – 97 cm
udziec – 58 cm
I tak sobie minęły następne cztery miesiące, w czasie których starałam się przestrzegać zasad zdrowego żywienia i więcej ruszać, co niestety nie zawsze mi się udawało. Najtrudniej było w trakcie trzy tygodniowego pobytu w Polsce, kiedy to stołowałam się u teściowej lub gdy któregoś z domowników dopadło przeziębienie (najczęściej wszystkich na raz). Na okres Świąt odpuściłam sobie już niemal zupełnie i od nowego roku znów wzięłam się do roboty. Dzięki temu że Mój mąż się odchudza idzie mi to teraz o wiele lepiej. Skończyły się dylematy typu „gotować dwa obiady, czy zeżreć z Tomkiem schabowe i mieć spokój”, „kupić dwa chleby i wyrzucić po pół z każdego, czy tylko jeden biały, który zjemy cały”, „poćwiczyć, poprasować, czy po prostu odpocząć jak dzieci już zasną”.
Teraz jest zupełnie inaczej. Obiadu najczęściej nie gotuję, bo robi się sam w parowarze, chleb kupuję jeden, ale nie pszenny, tylko orkiszowy, a w ciągu dnia wychodzimy na zmianę na siłownię, żeby wieczorem, gdy dzieci już zasną, mieć czas na prasowanie, odpoczynek i … siebie 😉
Co zaś się tyczy zdjęć, pomiarów i wagi, to na samym początku stycznia wyglądały one następująco.
Do wagi i wyglądu sprzed ciąży brakowało mi wtedy już tylko 2,5 kg i kilka centymetrów w obwodach. Na chwilę obecną z pewnością jest ich jeszcze mniej, a moim najbliższym celem jest to, żeby do Walentynek być już na zero.
A Wam jak idzie realizacja noworocznych (i nie tylko) planów? Zapał wciąż jest? 😉