Patrzę na Ciebie z mieszaniną fascynacji i zazdrości. Mąż wskazał mi cię ze słowami „patrz, jaka niunia” gdy stałaś przed nami w kolejce do kasy. Spojrzałam w twoim kierunku tak trochę od niechcenia, ale gdy już Cię zobaczyłam, to nie mogłam oderwać wzroku. Przystanęłam więc przy tej taśmie, z gębą szeroko rozdziawioną, próbując zrozumieć te dziwne emocje, jakie wywołał we mnie twój widok. Bo wiesz….
… zazdroszczę Ci tego cellulitu na udach, w który tak bardzo masz wywalone. Mój cellulit to przy nim pikuś, a mimo to, nie założyłabym sukienki tak krótkiej, jak ta, którą właśnie masz na sobie.
… zazdroszczę Ci tej oponki, odznaczającej się z nad linii majtek, bo zupełnie Ci ona nie przeszkadza. Moja własna oponka się przy niej chowa, a mimo to, nie założyłabym sukienki tak obcisłej jak ta, w którą jesteś ubrana.
… zazdroszczę Ci tych skórzanych woreczków, zakończonych sutkami, które dyndają Ci wesoło gdzieś w okolicy pępka. Moje woreczki wiszą raptem do połowy żeber, a mimo to, nie założyłabym już sukienki, do której nie nosi się stanika.
Przede wszystkim jednak, zazdroszczę Ci tej pewności siebie i swobody, z którą się nosisz, bo mierzyłam niedawno identyczną sukienkę, ale o kilka rozmiarów mniejszą i nie kupiłam jej twierdząc, że nie wypadałoby mi jej nosić…
Dlatego, kiedy zauważasz w końcu moje natarczywe spojrzenie i pytasz, czy mam do Ciebie jakiś problem, to wiedz, że gdybym potrafiła wyrazić się tak, byś odebrała to jako podziw i komplement, to powiedziałabym Ci wszystko, co napisałam powyżej. Tymczasem, niech zadowoli Cię stwierdzenie, że bardzo podoba mi się twoja pieprzona sukienka i pozwól mi się w spokoju napatrzeć na twoje nic nie znaczące niedoskonałości i na nią.
– Any problem?
– Oh, no! I just really like your dress!
PS Chyba przydałby mi się jakiś intensywny kurs angielskiego, bo po niemal rocznej przerwie w jego codziennym użytkowaniu, mam problem z prowadzeniem nawet najprostszych konwersacji :/